Into the wild, La Gomera, Kanary – Hiszpania
Zaczęło się od taksówki, potem był nocny autobus do Berlina, port lotniczy Schönefeld, lot na Tenerife Sur, autobus do portu Los Cristianos, prom do San Sebastián de la Gomera i kolejna mniejsza łódka do Valle Gran Rey, szybka kolacja w Trattoria del Cantil i spacer wgłąb wyspy, a wszystko po to, by rano obudził mnie śpiew kanarków i przywitały palmy :)
Tak naprawdę zaczęło się kilka lat temu, kiedy szukałam miejsca gdzie powietrze pachnie, a beton nie zasłania horyzontu. Planowałam wtedy wypad na La Palmę lub Maderę, ale zamiast tego spędziłam tydzień na pustynnej Fuertaventurze i to zdecydowanie nie było to! Dlatego musiałam wrócić na wyspy, znaleźć ten widok z okna i zamieszkać na chwilę wśród palm i bananowców.
Wyspy kanaryjskie jednych kuszą, innych odstraszają i chodź są bardzo różnorodne, słyną z tych samych obrazków… Kurorty, piaszczyste plaże poprzecinane szeregami kolorowych parasoli, dmuchane różowe flamingi i kiczowate zachody słońca. Na szczęście to tylko fragment tamtejszej rzeczywistości. Dla mnie zdecydowanie bardziej pociągające jest ich drugie oblicze, czyli natura.
Roślinność Parku Narodowego Garajonay jest jak ze snu. Intensywna, pachnąca, przez większość roku spowita gęstą mgłą. Do tego nieskazitelnie czyste powietrze, milion odcieni zieleni, kwiaty, porosty, mchy i paprocie. Śpiew ptaków i skrzypienie wawrzynowego lasu. Już za tym tęsknię.
Plaża del Ingles z połyskującym w słońcu czarnym, wulkanicznym piaskiem i wzburzonym oceanem w tle. Gdzie błękit nieba, odbija się w ciemno granatowej wodzie na styku z bielą spienionych fal.
Jaszczurki, palmy, agawy i wszechobecne kwitnące kwiaty. Dzikie zarośla kryjące w sobie oazy z małymi strumyczkami, prowadzącymi do ich źródła. Dziwne dźwięki odbijające się echem w miasteczku tuż po zapadnięciu zmroku, wydawane przez duże ptaki z rodzaju burzykowatych (przez miejscowych zwane pardela).
La Gomera, to wyspa dla wielbicieli przyrody, poszukiwaczy równowagi i spokoju. Dla wszystkich którzy chcą uciec od cywilizacji, ale mają na to tylko tydzień jak ja ;) Panuje tam klimat podzwrotnikowy oceaniczny, a średnia temperatura w ciągu roku waha się między 22° a 27°C. Mieszkańcy mają szacunek zarówno dla tradycji, jak i środowiska. Na ulicach i dzikich ścieżkach jest mega czysto, na plażach nie znajdziesz plastikowych butelek, a podczas kąpieli nie zaplączesz się w reklamówkę. Nie byłam nigdy w miejscu gdzie ingerencja człowieka w środowisko naturalne jest tak dobrze w nie wkomponowana. Mieszkałam w domu, który otaczała plantacja bananów, pole ziemniaków i ekologiczne ogródki przydomowe, a wszystko to o wschodzie słońca podlewano wodą deszczową, gromadzoną gdzieś wyżej w specjalnych zbiornikach.
Na wyspie nie uświadczysz bujnego życia nocnego, ani kilometrów piaszczystych plaż, czy szalonych parków rozrywki. Turyści ją odwiedzający to często zorganizowane wycieczki jednodniowe, spotkasz ich w rejonie Laguna Grande w Parku Narodowym Garajonay, w San Sebastián, Playa De Santiago, a czasem i w Valle Gran Rey. Na szczęście ci których spotkasz wspinając się gdzieś po górskich szlakach i błądząc po lesie należą do zupełnie innej grupy ludzi, niż ci z autokarów z napisem TUI i jest ich naprawdę niewielu.
La Gomera to wyspa o ciekawej historii. Prawdopodobnie tutejszy lud zwany Guanczanami pochodzi od afrykańskich Berberów. Ich dziedzictwem narodowym jest język gwizdany tzw. silbo. Wyspa została skolonizowana w XV wieku przez Hiszpanów, a kultura Guanczanów została prawie całkowicie zniszczona przez konkwistadorów. Była ostatnim przystankiem Kolumba przed odkryciem Ameryki. Jest jedyną z wysp kanaryjskich która w czasach nowożytnych, nie została dotknięta erupcją wulkanu. W latach 70 tych stała się domem dla wielu hippisów z USA, potem też z Niemiec i UK. Niektórzy z nich żyją tam do dziś.
Transport
Podróż na La Gomerę – należącą do archipelagu Wysp Kanaryjskich – do najłatwiejszych nie należy, dzięki temu większość turystów wybiera pozostałe – bardziej dostępne – wyspy (Teneryfę, Gran Canarię, Fuertaventurę i Lanzarotę). Na wyspie znajduje się lotnisko, które na szczęście nie obsługuje lotów międzynarodowych.
Aby się tam dostać z Polski masz do wyboru Ryanair (z lotniska: Modlin, Kraków, Wrocław) lub Wizzair (z lotniska w Katowicach) lecące na Teneryfę południową (TFS). Ja akurat musiałam wybrać lot z Berlina (SXF) i myślę że to dobra opcja dla osób z zachodniej Polski. Bilety można nabyć już od 500-600 zł w dwie strony (a jak trafisz na promo to i taniej).
Z Teneryfy na La Gomerę pływają promy dwóch przewoźników Fred Olsen i Naviera Armas. Bilety można kupić online lub na miejscu w kasie. Promy pływają stosunkowo rzadko do portu San Sebastián, dlatego lepiej dobrze sprawdzać godziny przylotów i odlotów, a całą logistykę podróży ustawiać sobie z lekkim zapasem. Prom Fred Olsen to koszt 290 zł (68 euro) w dwie strony (Naviera Armas jest trochę tańszy, ale płynie dłużej). Można dodatkowo dopłynąć z San Sebastián do Valle Gran Rey (lub do miejscowości Playa de Santiago) – ze wschodniego na zachodnie wybrzeże wyspy La Gomera – za kolejne 86 zł (20 euro). Piszę o tym dlatego, że wyspa jest stosunkowo mała, ale bardzo stroma i podróż samochodem na tej trasie trwa ok. 2 h. Po drodze są piękne widoki, ale jazda serpentynami góra-dół-góra-dół, może być męcząca dla osób wrażliwych. Poza tym prom to okazja na zobaczenie wyspy z nieco innej perspektywy. Z takim widoczkiem na wulkan Teide jak powyżej :)
Po wyspie kursują autobusy zwane Guagua, jest 8 linii, kursują sporadycznie. Ceny biletów w zależności od odległości od 4 do 25 zł (1-6 euro). Przykładowa podróż z Valle Gran Rey do Parku Krajobrazowego Garajonay kosztowała nas ok. 10 zł. Rozkłady jazdy podają jedynie czas wyjazdu z bazy, pozostałe przystanki to już kwestia wyczucia i czekania.
W naszym przypadku alternatywą dla korzystania z guagua’sów był autostop i z tej opcji korzystaliśmy najczęściej. Jest to także najbardziej ekologiczna forma podróżowania – poza rowerem, dlatego jako osoba bez prawa jazdy… na wakacjach staram się z niej korzystać. Większość samochodów jeździła w połowie pusta, dlatego złapanie stopa nie było niczym trudnym! Wyspa jest miejscem bezpiecznym, zatrzymywali się ludzie w różnym wieku, nie zważając na ilość tatuaży na naszych ciałach :)
A czemu nie rower? Przecież w planach było jeżdżenie rowerkiem, zero lenistwa, aktywność… i gdyby nie fakt, że wiązało się to z wielokilometrową jazdą w słońcu, tylko i wyłącznie pod górę, to pewnie by się udało. W Warszawie pokonuję Tamkę, a tam jedyna droga z naszej doliny to było 12 km wspinaczki pod górę na wysokość ponad 800 m. Moja kondycja powiedziała „no way”! Ale może kiedyś wrócę i będę lepiej na to przygotowana! Kto wie?:) Na wszelki wypadek napiszę, że wypożyczenie roweru górskiego (hardtail, czyli z przednią amortyzacją) to koszt od 78 zł za dzień (18 euro), zwykłego miejskiego to 43 zł (10 euro). Przy wypożyczeniu na 7 dni koszty spadają o 30 %.
Nocleg
W pierwotnej wersji chciałam kupić jakieś tanie last minute, nie przykładając większej wagi do lokalizacji. Mieszkanie w hotelu z posiłkami na stołówce i basenem na dachu… totalnie nie dla mnie i cieszę się, że szybko się z tą opcją pożegnałam!
Podczas poprzednich wyjazdów zawsze korzystałam z portali typu booking czy airbnb, ale tym razem postanowiłam poszukać czegoś bardziej niszowego. Przypadkiem trafiłam na stronę www.gomeraindividual.com, na której znalazłam wymarzone miejsce na swój pobyt. Na stronie były bardzo różnorodne lokalizacje (na La Gomerze, El Hierro i La Palmie), małe mieszkania, kilkuosobowe apartamenty czy wielkie wille z ogrodem i basenem.
Mój najpiękniejszy widok z okna znalazłam w Valle Gran Rey, między El Guro a Casa de la Seda. Rustykalne wnętrze, biblioteka pełna książek, gekony, balkon na dachu, różowe aloesy, palmy i zamieszkujące w ich koronach czarne ptaszki… muszę tam kiedyś wrócić! Valle Gran Rey to podobno okolica turystyczna, ale chyba udało mi się ominąć sezon i jakoś nie odczułam że tak jest. Wieczorami na plaży poza nami było kilka osób. Zachody słońca odbijające się w mokrym czarnym piachu zapamiętam na zawsze.
Jedzenie
Tradycyjna kuchnia La Gomery nie obfituje w dania stricte warzywne, ale jak każda kuchnia świata w swojej różnorodności i takowe posiada. Starałam się spróbować wszystkiego co mogłam, tak aby za bardzo nie złamać swoich zasad żywieniowych. Na pewno przyda ci się lista tego co jest typowe i lokalne, ale jednak bez mięsne:
Almogrote (wegetariańskie) – pasta do pieczywa, której bazą jest kozi ser, a pozostałymi składnikami pomidory, czosnek i papryka. Ponieważ miałam zamiar odtworzyć ten smak, musiałam spróbować… a tutaj przepis na almogrote zweganizowane :)
Mojo – czyli tak naprawdę sos (salsa), występuje pod dwoma najbardziej charakterystycznymi postaciami – zieloną (mojo verde) i czerwoną (mojo rojo). Są to sosy na bazie ziół, papryki, oliwy, czosnku i innych składników, tworzących dość lejącą konsystencję. Sklepowe mojo zawierają również ocet, dlatego zdecydowanie bardziej smakowały mi te sosy w restauracjach (ocet był tam ledwie wyczuwalny). Mojo verde czasem bazuje na kolendrze, innym razem pietruszce i jak dla mnie idealnie pasuje do sałatek i świeżego pieczywa. Mojo rojo lub mojo picante to dobry dodatek do ziemniaków.
Miód palmowy (miel de palma, palm syrup) – to słodki syrop produkowany przez palmy daktylowca kanaryjskiego. Na La Gomerze ośrodkiem produkcji syropu jest Vallehermoso. W smaku przypomina on nieco melasę lub syrop klonowy, idealnie pasuje do lodów, deserów i owoców. Podobno na La Gomerze używany jest także w celach leczniczych. Robiłam sobie ciepły napój z dodatkiem soku z cytryny, aby wyleczyć gardło po samolotowej klimatyzacji i chyba zadziałało. Zatrzymałam jeden słoiczek na pamiątkę i na wypadek jesiennego osłabienia ;)
Papas Arrugadas – to młode ziemniaki, w skórkach, gotowane w morskiej (lub mocno osolonej, solą morską) wodzie, która jest potem odlewana, a ziemniaki pozostają na kuchni, do momentu aż się wysuszą, a ich skóra pomarszczy i zbieleje od soli.
Banany i inne owoce (papaje, mango) – pierwszy raz w życiu kupowałam banany prosto z drzewa – plantacje są tam na każdym kroku. Banany na wyspie są o wiele smaczniejsze niż te które kupujemy w sklepach w PL, są mniejsze i dojrzewają w słońcu, stąd ich aromatyczny zapach i intensywny smak. Papaje i mango są mega słodkie i soczyste, gdybym tam mieszkała mój ogród był by ich pełen.
Gofio – to rodzaj mąki, do zrobienia której użyto uprażonych przed zmieleniem, ziaren zbóż lub kukurydzy. Mąką ma charakterystyczny kolor, smak i zapach. Jadłam na Gomerze potrawę z gofio, ale jej wygląd i smak były dość specyficzne i nie jestem w stanie stwierdzić czy mi pasowały. Na wszelki wypadek przywiozłam sobie worek gofio z kukurydzy, więc może mnie jeszcze do siebie przekona.
Potaje de berros – zupa z rukwi wodnej, która w każdej restauracji wyglądała i smakowała inaczej :) Nie powiem, żeby było to coś o czym będę śnić po nocach, ale warto spróbować lokalnej kuchni.
Moje typowe śniadanie na wakacjach nie różni się przeważnie od tego które jadam w domu. Wybór mlek roślinnych w sklepach był imponujący, dlatego codziennie zajadałam płatki ze świeżymi owocami i dżemami, z odrobiną miodu palmowego. Do tego roślinne jogurty i woda z kranu. Na wakacjach pozwalam sobie na nieco więcej wolności i przyjemności, ale staram nie zapominać o dobrych nawykach jakimi jest np. nie kupowanie butelkowanej wody i picie tej z kranu (o ile jest do tego zdatna)!
Sklepy
Sklepy na wyspie były bardzo dobrze zaopatrzone w roślinne mleko i jogurty, było sporo wegańskich słodkości, świeżych soków, lokalnych warzyw i owoców, wszelkiego rodzaju strączków, makaronów i ryżu. Niedaleko naszego domu była eko farma, po drodze na plażę plantacja bananów i kilka sklepów spożywczych. Bliżej portu były kolejne dwa sklep eko w których można było nabyć żywność wegańską. Wszelkiego rodzaju tofu, seitany, sery, pasty kanapkowe, czekolady i wiele innych znanych mi produktów opatrzonych znaczkiem vegan.
Finca Ecologica Lomo Del Riego (Valle Gran Rey) – nic innego tylko mini farma ekologiczna z własnym sklepem w którym sprzedawane są m.in. owoce i warzywa lokalnie na niej rosnące. W sklepie jest spora lodówa z wegańskimi produktami typu tofu, burgery warzywne, seitan, ser. Regały pełne ekologicznych ciastek i innych słodkości, kanapkowych past, kosmetyków i wszelkich dóbr. Sporo z nich jest vegan.
Naturval Gran Rey (Valle Gran Rey) – to kolejny sklep bardzo dobrze zaopatrzony we wszystko to za czym można zatęsknić starając się jeść lokalnie na wakacjach, czyli tofu, seitan, roślinny ser, nabiał (mega wybór mlek i jogurtów), słodkości, wędliny, parówki. Do tego dużo zdrowej żywności i lokalne ekologiczne kosmetyki. Polecam firmę Lanzaloe i Mussa Canaria (pierwsza uratowała moje poparzenia słoneczne, druga przesuszone włosy ;).
Herbolario Lino Dorado (Valle Gran Rey) – również eko, bio, zdrowo, bezglutenowo, wegańsko… mały sklepik blisko czarnej plaży Playa del Inglés.
Jeśli jesteś fanem tzw. pchlich targów to na placu Lomo de Riego, w drugą niedzielę każdego miesiąca organizowany jest jeden z nich. Nie byłam, ale piszę to czysto informacyjnie, bo może akurat trafisz z terminem wyjazdu w ten event :)
Restauracje
W barach i restauracjach nie było problemu z daniami bez mięsa czy nabiału. Czasem dania wegetariańskie były oddzielnie rozpisane w menu i wystarczyło dopytać co w nich jest. Każda knajpa w której jedliśmy była inna, ale tylko jedna serwowała dania lokalne i to w wersji 100% wegetariańskiej (z możliwą opcją wegańską ;), ale o tym napiszę za chwilę. Dania które jadaliśmy najczęściej to paella, risotto, pizza, pasta, hummus, falafel i wszelkiego rodzaju sałatki.
La Montaña / Casa Efigenia (Carretera Las Hayas 15) – Restauracja powstała w latach 60 tych, prowadzona jest przez – teraz już 80 letnią – Efigenię. Miejsce serwuje w 100% wegetariańską kuchnię kanaryjską. Składniki do potraw są w pełni ekologiczne, organiczne i rosną w ogrodzie nieopodal restauracji. Lokalnie, sezonowo, zdrowo, ale czy smacznie? Na pewno nie dla mnie, ale nie żałuję bo w końcu spróbowałam lokalnej kuchni, pierwszy raz miałam styczność ze słynnym gofio i tradycyjnym likierem Mistela. Sam klimat tego miejsca wart jest zobaczenia. Trochę jak kapliczka, trochę pod turystów, wnętrze pełne artefaktów minionych lat, na stolikach cerata, wszędzie religijne akcenty, plastikowe kwiaty, zdjęcia i wycinki z gazet. Ma to swój specyficzny urok. W bonusie może być spacer po okolicy i widoki z okolicznych mirador’ów (tak na La Gomerze nazywaja się punkty widokowe).
La Garbanza (Lugar La Puntilla) – Bar przy plaży z widokiem na ocean, trochę kiczowaty wystrój, trochę nie nasza muzyka… ale chyba pierwszy raz w życiu, ktoś robił hummus na moich oczach w blenderze kielichowym na barze i ten hummus był pyszny. Falafel którego zamówiliśmy chwilę potem świeżutki i ciepły. Sałatka dość prosta, ale smaczna. Miła obsługa i atmosfera wakacyjnego, plażowego baru z muzyką reggae, powodowały że odwiedzaliśmy go wielokrotnie i zamawialiśmy to samo.
El Molino (Calle la Playa 44) – Restauracja do której poszliśmy tylko dlatego, że dwie interesujące nas knajpy obok były zamknięte. Teoretycznie były tam dania kuchni lokalnej, ale menu było bardzo rozbudowane i znaleźć w nim można było dania kuchni z wielu regionów świata. Od razu pomyślałam sobie, że to źle wróży i niestety… przewidywania się sprawdziły. Moje danie, warzywny tagine było całkiem okej, ale pozostałe potrawy które zamówiliśmy już nie. Ale może ty trafisz lepiej z potrawą.
La Gondola () – Kolejna przypadkowa miejscówka na którą trafiliśmy koło plaży De Vueltas. Typowe menu pod turystów z UK i Niemiec, czyli wszystkiego po trochu. Pizza, pasta, risotto, sporo dań z owocami morza i typowe potrawy kuchni lokalnej. Restauracja posiada opcję siedzenia na zewnątrz, z czego korzystaliśmy popijając zimne lokalne piwo. Moje danie nie było niczym odkrywczym, ale było ogromne i sycące. Proste risotto z warzywami w pomidorowym sosie, czasem mam ochotę na takie zwykłe jedzenie :)
Samsara () – W końcu trafiliśmy na coś naprawdę smacznego. Kuchnia indyjska jeszcze nigdy mnie nie zawiodła i tym razem z przyjemnością zamówiłam typowy veg thali. W menu było kilka potraw wegetariańskich, ale można było podpytać obsługi co w nich jest, żeby wybrać coś dla siebie. Przykładowo w moim zestawie tylko jedna mała miseczka była z jogurtem, reszta całkowicie vegan. Lokal o typowym orientalnym wystroju, ceny nieco wyższe niż w innych miejscach, ale jakość jedzenia bez zarzutu. Polecam!
Miejsca
Gomera to zielone tarasy, wszechobecne palmy, kamienne schody, białe domki, kwiaty, ptaki, agawy i bananowce. Miejsca skryte gdzieś wysoko w skałach do których dotarcie możliwe jest jedynie poprzez wspinaczkę. Widoki na dolinę Valle Gran Rey, krajobrazy widziane z autokaru jadącego z jednego końca wyspy na drugi, podziwianie bezkresnego oceanu z mirador’ów. Spokój, oderwanie i obcowanie z naturą, którego nie doświadczyłam nigdzie indziej.
Wyspa jest niewielka, a jednak przez to że stroma, niezbyt łatwa do ogarnięcia w jeden tydzień. Są na niej miejsca turystyczne, ale i takie totalnie pozbawione śladów cywilizacji. Można obserwować zwykłe życie, słuchać jak budzą się do życia ptaki i inne zwierzęta przydomowe, patrzeć jak woda spływa z gór, obserwować wschód słońca i uciekającą przed pierwszymi promieniami mgłę. Można chodzić po górach wytyczonymi szlakami, pływać w oceanie, leżeć na balkonie w cieniu palmy i czytać, lub nie robić nic i po prostu odpoczywać.
Można też odwiedzać różne miejsca…
Okolice Valle Gran Rey – to południowo-zachodnie wybrzeże wyspy. Panuje tu mikroklimat, jest bardzo dużo słońca i prawie bezwietrznie. Miejsce które wybrałam na swoją bazę wypadową, najpiękniejsze zachody słońca, ekologiczne sklepy i niezapomniane widoki. W dolinie jest kilka plaż, ale jedna z nich pozostanie w mojej pamięci na zawsze (ale o niej za chwilę). Po okolicy najlepiej po prostu spacerować pieszo, na około doliny kilkoma różnymi drogami, najlepiej zagubić się w jej zakamarkach. Na wyspie jest ponad kilkaset kilometrów szlaków pieszych i kilka z nich kończy się lub zaczyna w Valle Gran Rey właśnie.
Barranco de Arure – to wąwóz na którego końcu znajduje się wodospad. Przypadkiem okazało się, że droga ma swój początek 50 metrów od naszego domu i już pierwszego dnia postanowiliśmy to zbadać. Zaczyna się niewinnie, wchodzisz wgłąb między domy, potem już tylko w górę i robi się coraz goręcej. Jesteś chroniony przed słońcem przez okalające wąwóz tropikalne rośliny. Ścieżka biegnie częściowo wzdłuż rzeczki, dlatego odradzam spacer w klapkach, momentami jest mokro i trzeba skakać po kamieniach :) Dżungla co jakiś czas staje się bardziej słoneczna, droga zajmuje około godziny i jest raczej dla każdego. Wodospad o tej porze roku nie był zbyt spektakularny, ale sama droga do niego owszem. Wracając zabłądziłam, gdzieś inaczej skręciłam i dzięki temu udało mi się przespacerować jednym z górnych tarasów. Wyszłam u szczytu artystycznej wioski El Guro, pełnej kwiatów i rękodzieła twórców lokalnych.
Park Narodowy Garajonay – to bajkowy las z okresu trzeciorzędu, który niegdyś pokrywał niemal całą Europę, do dziś uchował się tylko w kilku miejscach na ziemi, a jednym z nich jest właśnie La Gomera. Stanowi ponad 10% powierzchni wyspy i jest usytuowany w centralnej jej części. Garajonay to miejsce wyjątkowe i magiczne, zamierzam tam kiedyś wrócić by zobaczyć wszystko czego nie zdążyłam podczas mojego czerwcowego pobytu.
Dzięki google maps i mojemu dogłębnemu researchowi wiedziałam gdzie warto zacząć spacer i jak uniknąć tłumów. Oczywiście, do samego parku podjechaliśmy sobie busem, wysiedliśmy w Las Creces skąd rozchodzi się kilka szlaków biegnący wśród porośniętego mchem lasu wawrzynowego. Jeden z nich zakończony jest mirado’rem, a widok z niego jest taki…
W tej okolicy las bardzo często spowija gęsta mgła i kiedy tylko wychodzi słońce zaczynają się dziać niesamowite rzeczy. Najpierw nieco mroczna aura, chwilę później białe snopy światła zaczynają podkreślać każdy szczegół tego magicznego świata. Zapach który tam panuje i głucha cisza w której bzyczenie pszczoły wydaje się być hałasem, drobinki wody które osadzają się na ubraniu… magia!
Garajonay to miejsce gdzie czas się zatrzymał, częściowo obumarłe drzewa pokrywają mchy i porosty na których rosną kolejne gatunki roślin i dziwne grzyby. Prehistorycznym drzewom towarzyszą wielkie paprocie, a dno lasu pokryte jest fioletowym dywanem kwitnącego geranium. Park jest bogaty w endemiczne gatunki zwierząt i roślin, a ich różnorodność możesz podziwiać na każdym kroku. W zależności od wysokości znajdziesz się w różnych strefach klimatycznych, podczas jednego spaceru możesz uświadczyć totalnie skrajnych warunków pogodowych i krajobrazów.
Kolejne miejsca warte uwagi w Parku to okolica El Cedro, Presa de Meriga, Alto de Garajonay i Presa La Encantadora.
Po przeczytaniu książki „Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody”, autorstwa Héctor García i Francesc Miralles, moja fiksacja na punkcie przebywania w lesie nabrała zupełnie nowego znaczenia i najwidoczniej całkiem nieświadomie uprawiałam shinrin-yoku w środku wawrzynowego, prehistorycznego lasu :)
Kilka lat temu – w sierpniu 2012 – sporą część lasu strawił ogień. Powyżej zdjęcie na którym widać spalone korony drzew, ciągnące się po horyzont :(
Vallehermoso – to wioska na północy wyspy. Pojechaliśmy tam w poszukiwaniu nieco innych widoków, a zastaliśmy ogród botaniczny widmo, nieczynny odkryty basen nad samym brzegiem oceanu i opuszczony zrujnowany zamek. Widoki po drodze bezcenne, pogoda zupełnie inna niż w naszej ukochanej Valle Gran Rey, atmosfera też jakaś taka bardziej senna i lokalna. Plaża piękna choć kamienista i pusta. Z Vallehermoso blisko jest do Presa La Encantadora.
Playa del Ingles – to moja ukochana plaża z czarnym, połyskującym w słońcu piaskiem. To plaża dla nudystów, jedyna z której widać zachody słońca, z dala od restauracji, sklepów i hoteli. Naturalne formacje skalne tworzą idealne warunki do intymnego kontemplowania przyrody. Ocean jest tu prawie zawsze niespokojny, silny i bezkresny, choć widziałam śmiałków pływających całkiem daleko od brzegu. Dzięki temu oddaleniu, przychodzi na nią znacznie mniej ludzi niż na pozostałe, a tablica ostrzegająca o niebezpieczeństwie zniechęca rodziny z dziećmi :) Piękne miejsce. Niedaleko znajduje się ośrodek odtwarzania endemicznego gatunku jaszczurki tzw. lagarto gigante… niestety nie udało mi się tych jaszczurek spotkać.
Mirador’y – to rozsiane po całej wyspie punkty widokowe. Jest ich ok. 30, z każdego można podziwiać inną część wyspy. Nie ma sensu pisać, który jest najbardziej wart odwiedzenia… widoki z góry są naprawdę piękne, ocean w tle, przestrzeń i wiatr.
Na koniec tylko napiszę, że chcę jeszcze raz zobaczyć ten widok z okna… to były magiczne wakacje. Hasta luego moja mała wyspo!
Śliczne zdjęcia, śliczne miejsce…
polecam na maxa!