Pura Vida, Kostaryka (part 1) – Ameryka Środkowa
Od mojego powrotu z Kostaryki minęło sporo czasu, a ja nadal jestem pod wpływem emocji związanych z tą podróżą. To były najdłużej trwające dwa tygodnie tego roku, inspirujące, pełne magii i nowych doświadczeń. W końcu byłam w miejscu gdzie przyroda dyktuje warunki człowiekowi, a on stara się jej słuchać.
Kostaryka to niewielki kraj Ameryki Łacińskiej, który charakteryzuje się dużą różnorodnością biologiczną – żyje w niej aż 5% spośród wszystkich gatunków (roślin i zwierząt) świata. Nie wiem jaki procent z tych pięciu miałam okazję spotkać na swej drodze, ale było tego sporo. O poranku budziły mnie wyjce, popołudniu ogród wizytowały iguany i ary szkarłatne, a nocą w koronach palm buszowały kinkażu.
Kostaryka jest przykładem na to, że ochrona środowiska naturalnego i wzrost gospodarczy mogą iść w parze. Natura jest ich dobrem narodowym, przyciąga turystów, podróżników, daje nowe miejsca pracy i nowe możliwości rozwoju. Ludzie w porę zrozumieli, jak ważne jest zachowanie równowagi ekologicznej, utrzymanie jak najwyższych standardów ochrony środowiska oraz racjonalne korzystanie z bogactw naturalnych. Aż 25 % obszaru kraju jest chroniona, a ponad 90 % energii pochodzi ze źródeł odnawialnych.
Kostaryka jest również pierwszym krajem tropikalnym, który zatrzymał proces wylesiania i podejmuje działania, aby stać się pierwszym krajem neutralnym pod względem emisji dwutlenku węgla. Reszta świata powinna się od nich uczyć! Patrzę na dziejące się obecnie tragedie – płonie tajga na Syberii i dżungla w Brazylii – i brakuje mi słów… Pewne jest to, że mamy coraz mniej czasu żeby się ogarnąć i zacząć działać!
Podczas mojej dwutygodniowej podróży przez lasy i plaże Kostaryki, byłam pod wrażeniem panującej tam czystości i eko świadomości. Segregacja śmieci w hostelach i gospodarstwach domowych, bambusowe słomki i wielorazowe naczynia w knajpach, czyste plaże bez walających się plastikowych opakowań, a docelowo całkowity zakaz ich sprzedaży.
Na każdym kroku widać działania z zakresu zrównoważonego rozwoju środowiskowego, które mają za zadanie minimalizować negatywny wpływ działalności człowieka na przyrodę. Jednym z przykładów tych działań jest eko turystyka, która sprzyja rozwojowi środowiska i kraju, a także daje gwarancję że miejscowa ludność otrzyma wygenerowany dochód. Mieszkańcy są mocno zaangażowani w dbanie o środowisko, a ono zapewnia im byt. Szacunek i troska o miejsce w którym żyjesz, coś czego tak bardzo nam tu brakuje, tam jest codziennością.
Zanim pojechałam w wymarzoną podróż sporo czytałam w internecie na temat Ameryki Środkowej. Wszyscy twierdzili, że kostarykańczycy znają angielski i wszędzie można płacić dolarami amerykańskimi. Owszem, były takie miejsca gdzie porozumiewanie się nie sprawiało najmniejszego problemu, a dolary były mile widziane, ale jednak często zdarzało się zupełnie odwrotnie. Jeśli płaciłeś w dolarach, traciłeś sporo w stosunku do colón’ów, a bez podstawowej znajomości hiszpańskiego nie dało się nic załatwić. Im bardziej turystyczne miejsce tym było łatwiej i drożej zarazem. Ponieważ byliśmy nastawieni na eko turystykę i typową podróż z plecakiem, musiałam odświeżyć sobie kilka podstawowych zwrotów po hiszpańsku i wymienić większość dolarów na colón’y (TIP: pieniądze najlepiej wymieniać w banku, kurs mają uczciwy, w innych miejscach niekoniecznie).
Nasza podróż przypadła na początek tzw. green season, czyli pory deszczowej, dzięki czemu uniknęliśmy tłumów turystów. Gdzieś między Morzem Karaibskim i Oceanem Spokojnym, staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej lądu i obydwa wybrzeża. Przebyliśmy 150 km pieszo oraz 1500 km autobusami i drogą wodną. Nocowaliśmy w 8 różnych miejscach na terenie 4 prowincji. Odwiedziliśmy: San José, Cariari, Tortuguero, Limon, Puerto Viejo, Punta Uva, Monteverde, Santa Elena, La Fortuna, Puntarenas, Quepos i Manuel Antonio. Zwiedziliśmy parki narodowe: w Tortuguero, Manzanillo, Santa Elena, Monteverde, Arenal i Manuel Antonio. Każdy dzień był inny, każde z tych miejsc pozostawiło po sobie miłe wspomnienia. Każda zarwana noc została nagrodzona jakimś pięknem dnia kolejnego. Mam nadzieję, że wrócę by zobaczyć wszystko czego nie zdążyłam w maju!
Transport
Niestety żeby się tam dostać, musisz skorzystać z najmniej ekologicznego środka transportu. Loty do Kostaryki można znaleźć już od 1700 zł (cena z 2019 roku), ale jeżeli nie trafisz na promocję to prędzej za 2000-3000 zł. Ja leciałam z Berlina z przesiadką w Madrycie, linią Iberia, lądowałam na lotnisku Juan Santamaria w San José. Kupowałam bilet dość późno, na miesiąc przed wyjazdem, więc połowa kosztów podróży poszła na dojazd. Kupując bilet przez pośrednika Flighttix nie miałam opcji wyboru posiłku, ale na szczęście jedno z dań na pokładzie Iberii było wegańskie. Loty bezpośrednie w dobrych cenach, znajdziesz z Londynu (Gatwick), linią British Airways. Podróż trwa ok. 11 h, możesz zamówić sobie wegański posiłek w cenie.
Na miejscu poruszaliśmy się transportem lokalnym. Dwa razy skorzystaliśmy z taksówki, tuż po przylocie i przed odlotem z lotniska, koszt dojazdu z Juan Santamaria do San José to 20-25$ (odległość ok. 20 km). Pozostałe podróże odbywaliśmy autobusami, łodziami, motorówkami i rowerami. Ponieważ naszym głównym celem była przyroda, nie oszczędzaliśmy za bardzo i jeżeli była opcja bardziej spektakularnych widoków i doznań, wybieraliśmy ją! Dzięki czemu podróż kanałami z Parku Narodowego Tortuguero do Moin – koszt 30$ – upłynęła nam na podziwianiu bogactwa przyrodniczego parku od strony wody. Spotkaliśmy krokodyla, uciekającego po wodzie bazyliszka, czarne żółwie rzeczne, leniwce, małpy i mnóstwo ptaków. Mieliśmy szanse podziwiać domy lokalnej ludności, żyjącej nad kanałami i w ścisłej symbiozie z nimi. Kilometrami mijaliśmy palmy, drzewa, roślinność wodną i kwiaty, stałych mieszkańców tego magicznego miejsca.
Transport wodny w niektórych miejscach Kostaryki to absolutny „must have”. Nie wyobrażam sobie nie płynąć łodzią po jeziorze do Arenalu… A w pierwotnej wersji naszej podróży mieliśmy odbyć tą trasę autobusem. Dzięki typowi u którego nocowaliśmy, dowiedzieliśmy się o opcji „jeep-boat-jeep” łączącej podróż furgonetką i łodzią na trasie Monteverde i La Fortuna – koszt 25$. Chodź jest to opcja dość turystyczna, to warta rozpatrzenia, bo widok od strony jeziora niezapomniany!
Autobusy w Kostaryce to temat niezbyt prosty do ogarnięcia, ale przy odrobinie wcześniejszego research’u, dasz radę! Najważniejsze co musisz wiedzieć, jest to że nie ma jednego przewoźnika, czy dworca… jest ich kilkudziesięciu i każdy jeździ z innego miejsca w San José. W innych, mniejszych miejscowościach jest łatwiej. Ale radzę żebyś wcześniej sprawdził/a sobie skąd rusza bus do interesującej cię destynacji, bo na miejscu – u konkurencji – raczej nie udzielą ci tej informacji.
Z kupowaniem biletu bywa różnie, czasem kupisz tylko w kasie, innym razem jedynie u kierowcy, musisz pytać.
Przykładowe ceny biletów autobusowych: San José – Cariari 3,5$, Puerto Viejo – Punta Uva 1,5$, Puerto Viejo – San José 10$, San José – Monteverde 5$, La Fortuna – San Ramon – Puntarenas – Quepos 6$, Quepos – San José 9$. Ceny podaję w dolarach bo łatwiej je przeliczyć, ale oczywiście płatność u kierowcy i w kasie przeważnie następowała w colón’ach.
Noclegi
Kostaryka, tak jak już wcześniej pisałam, posiada sporą bazę przyjaznych środowisku hosteli. Można znaleźć nocleg na każdą kieszeń, jeśli oczywiście odpowiednio wcześnie zabierzesz się za bookowanie. Rozstrzał cenowy miejscówek w których nocowaliśmy był spory – od 8 do 33 $ za noc. Żadna z tych miejscówek nie była nawet hotelem, celowaliśmy w hostele, domy i apartamenty prywatne. Najtaniej wychodziło spanie w dormitorium i o dziwo, jeśli jesteś gdzieś tylko na chwilę i masz zatyczki do uszu, może być bardzo przyjemnie.
Nie będę opisywać po kolei każdej nocy, ale wyższa cena wcale nie oznaczała lepszych warunków. Wszędzie zamiast szyb w oknach były moskitiery, wszędzie pod prysznicem ciepła woda była podgrzewana tzw. „suicide shower” (google it), tylko jedno z miejsc w których spaliśmy było murowane. Jeśli planujesz wyjazd typu „low budget” rezerwuj miejscówki z kuchnią lub aneksem kuchennym.
Pierwszą noc na kontynencie spędziliśmy w dość nieciekawym przydrożnym hotelu w Cariari. Chwilę później byliśmy już w Tortuguero, gdzie trafiliśmy na tani hostel tuż przy plaży, z pięknym ogrodem i wspólnym dla wszystkich gości miejscem relaksu. Leżałam w hamaku popijając wodę prosto z kokosa i podziwiałam ary żółtoskrzydłe jedzące migdały prosto z drzewa.
Dwa dni później znalazłam się w wymarzonym miejscu na ziemi – Punta Uva. Był nim mały drewniany domek na palach, znajdujący się w środku dżungli. Teren nie był ogrodzony, dzięki czemu odwiedzały nas dzikie zwierzęta i czuliśmy niesamowitą bliskość natury. Dodatkowo do oceanu było 2 minuty spacerem, budziłam się przed wschodem słońca i szłam z psami właściciela na plażę. Rowery mieliśmy do dyspozycji w cenie noclegu, tak więc te kilka dni upłynęło nam na eksplorowaniu okolicy w mój ulubiony sposób. To były pierwsze dni wyjazdu, najbardziej obfite w deszcz i najpiękniejsze zarazem. Kolejny nocleg mieliśmy w typowym hostelu dla backpackersów w Puerto Viejo. Kolorowy, hipisiarski, drewniany, dość prymitywny, ale dobrze usytuowany. Polubiłam to małe karaibskie miasteczko z totalnie wyluzowanymi ludźmi, rytmem reggae i rowerami.
Kolejnym miejscem na naszej mapie podróży były mgielne lasy Santa Elena i Monteverde. Po całodziennej podróży autobusami, ten 2 pokojowy domek na prywatnej posesji, stał się naszym tymczasowym bezpiecznym kątem. Mieliśmy kuchnię i wszystko co potrzeba by trochę pogotować z lokalnych produktów. W miasteczku z wegańskimi barami było słabo, dlatego wykorzystaliśmy zakupione wcześniej w Tortuguero sojowe puszki i zakupione w spożywczym pasty z fasoli, awokado, kolendrę i tortillę. Przez tych kilka dni zajadaliśmy się tacos’ami.
Kolejny nocleg był nieco poza miastem La Fortuna, chyba coś źle sprawdziłam na mapie zamawiając go, ale komfort który w nim panował wynagradzał długie spacery. Murowany dom z salonem, aneksem kuchennym i dwiema sypialniami. Szyby w oknach, lodówka, telewizor, blender i klimatyzacja. Na sam koniec wyjazdu został nam super hostel w Manuel Antonio. Miła obsługa, śniadanie wliczone w cenę, basen i piękne widoczki. Hostel w którym czuć było tą wakacyjną magię… hamaki, owoce z gallo pinto o poranku, ludzie mówiący w różnych językach, chodzenie na bosaka i ogród pełen roślin.
Nocleg w San José, dzień przed wylotem, raczej nie zasługuje na rekomendację! Był dość obskurny, brudny, ale za to tani i dobrze zlokalizowany. Wybierając miejsce noclegu w stolicy unikaj okolic Hatillo, dzielnicy czerwonych latarni przy Parque Central i dworcu autobusowym Coca Cola.
Miejsca
Temat najważniejszy zostawiłam na deser. Przecież nie dla jedzenia leciałam te 10 000 km! Troszkę dla kawy i czekolady, ale głównie dla tych wszystkich istot, które miałam tam przyjemność spotkać. Krokodyle, kajmany, iguany, bazyliszki, żaby, żółwie, węże, gekony, kapucynki, wyjce, sajmiri, kinkażu, ostronosy, szopy, leniwce, aguti, wiewiórki, tukany, ary, kwezale, kolibry i motyle oraz cała masa innych ptaków i owadów. Życie dżungli nocą i za dnia, życie ludzi w symbiozie z całym tym ekosystemem. Codzienne obserwacje, przypadkowe spotkania i przesuwanie granic komfortu.
Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć, bo coś żyło za moim łóżkiem, nakrywałam się prześcieradłem i błagałam by nie było tarantulą. Trzy dni później chodziłam po dżungli nocą z przewodnikiem, a kolejnych kilka, już sama na bosaka w deszczu po dziewiczych ścieżkach Manzanillo.
Kostaryka to piękny kraj, pełen przyjaznych ludzi i miejsc w których przyroda przejęła władzę nad człowiekiem. Wiele z tych miejsc jest chroniona i została zamieniona w atrakcję turystyczną, ale może właśnie dzięki temu są przystępne dla każdego, bezpieczne dla człowieka i zwierząt je zamieszkujących. Niestety nie udało mi się spotkać żadnego z żyjących w Kostaryce dzikich kotów, nie miałam czasu na obserwację życia morskiego i odwiedzenie parku Corcovado… więc mam powody by tam wrócić.
Tortuguero (wstęp 15 $) – to park który powstał w celu ochrony żółwi morskich (zielonego, skórzastego i szylkretowego), które od lipca do października składają na tamtejszych plażach jaja. Teren parku to równina zalewowa, poprzecinana kanałami, które powstały w delcie rzek. Dlatego zwiedzasz go z pozycji wody i możesz się tam dostać jedynie łodzią. Nasza podróż rozpoczęła się przed wschodem słońca, pierwszy bus do Pavony mieliśmy o 6-tej, potem 1 h oczekiwania na łódkę i kolejna godzinka na wodzie. To był dopiero 2 gi dzień podróży, wszystko wydawało się być tak bardzo zielone, widoki z busa, dżungla odbijająca się w tafli wody, pierwsze dzikie zwierzęta i znaki ostrzegające przed jadowitymi wężami… 9:30 dobiliśmy do brzegu w Tortuguero i rozpoczęliśmy dzień wodą ze świeżego kokosa. Witamy na wschodnim wybrzeżu, nad Morzem Karaibskim! Miasteczko Tortuguero jest bardzo małe, urokliwe, poruszasz się po nim jedynie pieszo lub rowerem, w powietrzu czuć karaibski klimat, duszny, wilgotny z odrobiną oceanicznego wiatru. Ludzie są przyjaźni, domy kolorowe, nie ma okropnych hoteli, są jedynie jednopiętrowe chatki z moskitierami zamiast okien. Aby zwiedzić park najlepiej wybrać poranny kurs canoe z przewodnikiem, samemu nie dostrzeżesz tylu zwierząt i nie dowiesz się tylu cennych informacji na ich temat. Było to jedno z najpiękniejszych doświadczeń tego wyjazdu. Oczywiście poza dżunglą jest tam ciągnąca się kilometrami piaszczysta plaża, niestety pływanie w oceanie w tym rejonie jest dość niebezpieczne z uwagi na prądy. Dodatkowo dreszczyk emocji związany z parkiem to fakt występowania jaguarów, krokodyli i rekinów.
Punta Uva i Puerto Viejo – dzikie piaszczyste plaże wschodniego wybrzeża i niepowtarzalny karaibski klimat małych nadmorskich miasteczek, to wszystko zatopione w tropikalnej dżungli, porośnięte palmami kokosowymi i drzewami migdałowca. Moje ukochane Punta Uva, o tej porze roku było niemalże puste.
Po okolicy Najlepiej poruszać się rowerem, zamieszkać w chatce blisko morza by podziwiać wschody słońca. Dżungla w tym rejonie tętni życiem, jest nieco inaczej niż w Tortuguero, tym razem mamy do czynienia ze stałym lądem, a najdokładniej wilgotnym lasem równikowym oraz bagnami namorzynowymi. Punta Uva leży bardzo blisko parków Manzanillo i Cahuita (do obydwu jest wstęp za free) oraz samej granicy z Panamą. Cahuita to park który powstał między innymi w celu ochrony rafy koralowej, posiada jedną z większych wciąż jeszcze tętniących życiem raf, jest więc idealnym spotem na snorkling.
Puerto Viejo pachnie marihuaną, meksykańskimi kadzidłami i solą. Po ulicach chodzi się na bosaka, do sklepu jeździ rowerem, a po pracy surfuje. Życie płynie bardzo powoli, w rytmie reggae. Jest całkiem sporo opcji dla wegan, sklepy eko, szkoły jogi i surfingu. Mogłabym tam zamieszkać :)
Manzanillo (wstęp free) – chyba moje ulubione rewiry, taki troszkę dziki park, gdzie tylko na wejściu podpisujesz listę. Potem wkraczasz na ścieżkę i jesteś sam na sam z…leniwcami. Potem masz do przejścia kilka kilometrów i po drodze cudowne małe plaże, piękne widoczki, pełno dzikich roślin, kłączy, kwiatów i ptasiego śpiewu. To był jeden z kilku dni deszczowych, przyjechaliśmy do parku na rowerach i po cichu liczyliśmy że w końcu przestanie padać, ale nie przestało. Moje lęki sprzed kilku dni zostały mocno zredukowane, bo śliska nawierzchnia dżungli uniemożliwiała chodzenie w butach czy klapkach. Kroczyliśmy boso, cali mokrzy, ześlizgując się co chwila od drzewa do drzewa, a nagrodą była piękna piaszczysta plaża pod palmami. Niestety pogoda uniemożliwiła nam przejście całego parku.
Monteverde (wstęp 20 $) i Santa Elena (wstęp 16 $) – są to dwa różne parki znajdujące się na terenie lasów mglistych, na wysokości ponad 1400 m n.p.m. Piszę o nich razem, gdyż posiadają wiele cech wspólnych. Na terenie obydwu parków znajdują się wyznaczone szlaki, dzięki którym w bezpieczny sposób można się poruszać po dżungli, nie naruszając roślin i nie strasząc jej mieszkańców. W Monteverde poza szlakami są też wiszące mosty, dobre miejsce do podglądania buszujących w koronach drzew małp. W parkach królują rośliny, a większość z nich pokryta jest epifitami (poroślami), rosną storczyki o rozmaitych kształtach i rozmiarach, po drzewach wspinają się monstery i inne pnącza. Żeby trafić na zwierzęta – inne niż ptaki, gady i płazy – trzeba mieć odrobinę szczęścia.
Santa Elena jest dużo mniej oblegana przez turystów, chodź te kilka osób spotkanych na szlakach Monteverde tłumem bym nie nazwała. W sezonie jest ich dużo więcej. Do parków najlepiej pojechać z samego rana, wtedy jest większa szansa na spotkanie zwierząt i puste szlaki. Pierwsze promienie słońca rozbijającę mgłę, zapach wilgoci, śpiew ptaków i nasycona zieleń każdego najmniejszego fragmentu tego organicznego świata… tego się nie da opisać słowami. Dodatkowo w Monteverde możesz się udać na wycieczkę po plantacji kawy i kupić sobie paczuszki tego cennego towaru na pamiątkę.
La Fortuna i wulkan Arenal – jak już wcześniej pisałam do Arenalu z Santa Eleny udaliśmy się opcją jeep-boat-jeep. Oczywiście jeep był jedynie z nazwy, bo przyjechał po nas mini bus. Trasa wiodła szutrową drogą przez malownicze wioski, pastwiska i góry. Potem zmieniliśmy środek transportu na łódź, z której rozpościerał się panoramiczny widok na jezioro i wulkan Arenal (oczywiście dopóki świeciło słońce). Po dojechaniu do noclegu, ruszyliśmy na miasto.
La Fortuna okazała się być mocno turystyczna, ale jakoś bardzo nas to nie dotknęło. Była dobrą bazą wypadową, w okolicy znaleźliśmy dzikie kąpielisko z mini wodospadem w rzece Rio Fortuna (szukaj na mapie pod hasłem El Salto – Rope Swing). Dzikie gorące źródła (na mapie google Free Natural Hot Springs River) i wodospad w dżungli. W okolicy można uprawiać trekking, wdrapać się na zalany wodą szczyt wulkanu Cerro Chato lub nakarmić swojego wewnętrznego turystę i pojechać do parku wiszących mostów Mistico.
Manuel Antonio (wstęp 16 $) – tym razem zachodnie wybrzeże i Ocean Spokojny. Zupełnie inny klimat niż na wschodzie, zauważalnie więcej ludzi, inna roślinność, woda, piasek i pogoda, ale nadal ogrom doznań. Park posiada kilka naprawdę urokliwych miejsc, można w końcu w spokoju sobie popływać, uważając na kapucynki i szopy pracze, które kradną rzeczy ;) Po plażach majestatyczne kroczą iguany, w dżungli poza kapucynkami urzędują malutkie małpki Sajmiri i leniwce.
Na tym kończę 1-szą część relacji z Kostaryki, jutro kontynuacja i w końcu będzie stricte o jedzeniu. Link pojawi się tutaj.
BRAK KOMENTARZY