Eat pizza or die, Wybrzeże Amalfitańskie – Włochy
Miało być słodkie nic nie robienie i ucieczka od zbyt wczesnej jesieni. Trochę się udało, bo dogoniłam lato i zaznałam lenistwa ;) Neapol przywitał słońcem, sojowymi lodami i pizzą. Ciepłe noce, których w tym roku było zdecydowanie za mało, tam trwały w najlepsze. A to był dopiero początek, następnego dnia czekała nas droga na południe, ku plażom i palmom.
Wielokilometrowe spacery, podróże autostopem, transportem publicznym, pierwszą klasą Trenitalia i promem. Piękne widoki, ciepłe lazurowe morze, wulkaniczny piasek, cytrynowe sady i gaje oliwne. W tydzień zjadłam więcej pizzy niż przez ostatnie kilka lat. Codziennie stąpałam po innej plaży, odwiedzałam kolejne miasteczko, wypijałam po kilka filiżanek espresso, jadłam spaghetti na śniadanie i lody na kolację. Musiałam ponownie pogodzić się z panującym w tej części świata chaosem. Italio, tęskniłam! I jak sobie przypomnę moją podróż na Sycylię kilka lat temu, to jednak wolę cię w wydaniu kontynentalnym :)
Wakacje poza sezonem (a był nim koniec września) mają swoje plusy i minusy, ale tymi drugimi raczej nie będę sobie i wam zawracać głowy. Znalezienie noclegu w dobrej cenie i lokalizacji wymaga trochę czasu, ale jest wykonalne. Rejon ten to jednak głównie albo bardzo drogie, ekskluzywne hotele i wille usytuowane na zboczach tuż obok morza, z prywatnymi plażami i basenami, albo bardziej przystępne cenowo, niestety mniej idealnie usytuowane, kwatery i apartamenty prywatne.
Wybrzeże Amalfi jest skaliste i strome, przygotuj się na trening pośladków, bo większość noclegów wymaga codziennej wspinaczki ;) Nasz apartament był nieco oddalony od miast (leżał gdzieś pośrodku między Cetarą a Vietri sul Mare), był za to totalnie niezależny, klimatyczny, z balkonem, widokiem na morze tyrreńskie i Salerno. Bliskość miasta zapewniała dostęp do środków komunikacji (bus, prom, pociąg) oraz sklepów i restauracji. Ale mieszkanie poza miastem oznaczało bliskość natury, lokalnych zwierząt, mniej popularnych plaż i alternatywnych dróg ze spektakularnymi widokami.
Tu ziomki zamieszkujące posesję na której stał nasz apartament…
Miasteczko Cetara o poranku…
Wybrzeże Amalfi to kolor niebieski, na dachach, łodziach, okiennicach, leżakach, w wodzie…
…i kolor żółty. Cytryny wszędzie, we wszystkim, wszystko z nich: słodycze, lody, sorbety, lemoniady i likier limoncello – jeden z najsłynniejszych produktów regionu. Poza nimi popularne są również uprawy oliwek i fig, ale o tym sam się przekonasz spacerując po okolicy ;) A jeśli chcesz doświadczyć czegoś więcej niż turystyczne „must have” i uliczki pełne pamiątek to czeka cię sporo pieszych wypraw.
Okolica poza urokliwymi miasteczkami, posiada rozbudowaną sieć szlaków, które wiją się gdzieś w górze ponad zabudowaniami. Jedyną opcją na dostanie się tam i podziwianie widoków jest wspinaczka po schodach i krętych ścieżkach. Ale coś za coś, dopiero wtedy zobaczysz Amalfi Coast z pozycji ludności lokalnej, zamieszkującej wyższe partie półwyspu Sorrentyńskiego. Bogata roślinność, czyste powietrze, zwierzęta, uprawy, zapachy, wiejskie domy, stare winnice… a jeśli nie masz kondycji pozostaje ci odkrywanie małych, dzikich plaż, skrytych gdzieś między skałami. No dobra żeby się dostać na niektóre z nich czeka cię kilkaset schodów do pokonania, ale w tym rejonie schody to coś tak normalnego i oczywistego jak pizza czy cytryny.
Plaże wybrzeża są wyjątkowe, bardzo różne, niekiedy piaszczyste, gdzie indziej kamieniste, piasek jest barwy mieszanej, czasem jasny, gdzie indziej wymieszany z czarnym wulkanicznym lub totalnie ciemny. Są miejsca z łagodnym zejściem linii brzegowej, ale na większości plaż jakie odwiedziliśmy blisko brzegu robiło się głęboko. Ponieważ większość plaż skryta jest między skałami – a wybrzeże amalfitańskie usytuowane jest na południowej krawędzi półwyspu sorrentyńskiego – to dość wcześnie zachodzi słońce i robi się chłodniej. Ale zachód słońca nad miasteczkiem Positano chwilę po 17-tej był miłym widoczkiem… o takim.
Jedzenie
W menu typowej włoskiej restauracji znajdziesz m.in. spaghetti, pizzę, bruschettę, risotto, zupę minestrone, ravioli, tortellini. Są to dania, które występują w wersji wegańskiej – w zależności od rodzaju nadzienia i dodatków (lepiej pytać o szczegóły i zaznaczyć, że interesują cię potrawy bez sera, mleka, jaj i wszelkich składników odzwierzęcych). Czasem pizza marinara jest z samym sosem pomidorowym i bazylią, gdzie indziej z anchois, a jeszcze gdzie indziej ten sam placek może nosić nazwę napolitana… nawet nie próbuj tego analizować :P Pizza jest wszędzie i łatwo trafić na smaczną. Najlepsza jaką jadłam na tym wyjeździe – mimo solidnego researchu w internecie, a nawet próby odwiedzenia Pizzerii da Michele w Neapolu – była totalnie przypadkowa. Miejsce nazywało się Pub Gerry, pizza miała idealny sos ze słodkich pomidorów, świeży czosnek, bazylię i oliwę. Zaczynam się ślinić na samą myśl o tym placku :D
Tak jak już wcześniej pisałam, włoska kuchnia jest całkiem przyjazna weganom. Jest to oczywiście dieta obfitująca w gluten, ale tydzień z życia można poświęcić ;) Na pewno musisz przygotować się na częste spożywanie pizzy oraz makaronu. Dania warzywne są mniej popularne, a nawet jeśli już je znajdziesz potrafią by solidnie zroszone oliwą. Polecam brać pod uwagę sekcje przystawek w menu i np. grillowane warzywa jak te poniżej.
Jest w tym rejonie pewna średnio zrozumiała dla mnie tradycja związana z pozycją na rachunku zwaną „coperto”. Funkcjonuje ona również pod innymi nazwami (service charge, cover charge etc.), ale zawsze chodzi o to samo – o nakrycie do stołu płatne w zależności od ilości osób. Jak wyjaśniła nam pewna Niemka na stałe mieszkająca we Wloszech, nie jest to kasa która trafia do obsługi, a jest to kasa dla właściciela, więc jeśli chcielibyśmy zostawić napiwek kelnerce, to powinniśmy zostawić go na stole już po opłaceniu rachunku. No i z tym nieszczęsnym „coperto” czasem były takie niespodzianki, że wynosiło ono po podliczeniu x2 (bo 2 osoby) więcej niż za samo danie które jedliśmy. Przy kupowaniu na wynos „coperto” nie jest doliczane.
Wybrzeże amalfitańskie to również miejsca z kuchnią fastfood, eco/bio czy też azjatycką (o których napiszę trochę dalej), ale jeśli mowa o kuchni włoskiej to przygotuj się na – gluten, gluten i jeszcze raz gluten!
Pizza i pasta
Dobra napoletana czy aglio e olio to dania regionalne, które urzekają prostotą i smakiem. Kluczowa jest jakość składników, przy tak małej ich ilości, ważny jest każdy detal. I tutaj trzeba uważać, bo niby banał a jednak możesz źle trafić. Czasem piękna restauracja zapoda ci pizzę w stylu amerykańskiej buły z niedoprawionym sosem, innym razem najbardziej niepozorna pizzeria zaskoczy się totalnie pysznym plackiem. Mam taki przykład z miasteczka Amalfi gdzie w dość obskurnym lokaliku – o nazwie Pizza Express – w głównej alejce, trafiliśmy na mega miłych ludzi i dobrą marinarę :)
Pub Gerry (Via Giuseppe Pellegrino 38, 84019, Vietri sul Mare) to było to miejsce, które pozytywnie mnie zaskoczyło. Brzydkie z zewnątrz, w środku również, totalny odpust i zero ludzi. A po 5 minutach od zamówienia, jak zaczęło pachnieć to chciałam tam zostać na zawsze! Po kolejnych 5 ciu placki były już na stole, a lokal wypełnił się ludźmi, którzy pewnie wyczuli moją marinarę z ulicy. Z lokalnych pomidorów, krzywa i miejscami przypalona, prosto z pieca, była najlepszą pizza jaką jadłam, everrrr!
Pizzeria D’Angeli (Via Colletta Pietro, 20, 80139 Napoli) pewnie nie narzeka na brak gości, w końcu mieści się na przeciwko słynnej „da Michele”. Piszę o niej bo była pierwszą pizzą w Neapolu jaką jedliśmy. Nie był to jakiś szczyt osiągnięć, ale świeża bazylia i czosnek, brak kilkudziesięcioosobowej kolejki i głód zrobiły swoje. Apropos „da Michele” to nie lubię czekać na jedzenie, uważam że stanie 1-2 h w kolejce po placek za 4 euracze to przegięcie. Co z tego że lokal był w jakimś filmie, co z tego że to historia tego miasta… pizza to pizza i na szczęście w Neapolu serwują ją dosłownie wszędzie <3
No to teraz trochę o makaronach. Penne napoli… polubiliśmy się z nim od razu, w każdej knajpie wygląda nieco inaczej, ale zawsze jego smak definiuje słodycz lokalnych pomidorów i świeża bazylia. Kolejny przykład dania które jest idealne w swej prostocie, wystarczy zadbać o jakość składników i przygotować je świeżo przed podaniem. Zdjęcie poniżej pochodzi z małej knajpki w miejscowości Erchie, stoliki porozstawiane między budynkami, z widokiem na palmy i morze. Miasteczko tego dnia było niemalże puste, plaża również. Jeśli szukasz spokoju na wybrzeżu amalfitańskim, to wybierz je na swoją bazę wypadową.
Przy zamawianiu aglio e olio musisz zaznaczyć że „no, parmigiano”, bo inaczej twoja porcja zostanie solidnie posypana świeżo startym serem. Czasem w wersji „e peperoncino” czyli z ostra papryczką, zawsze idealny makaron al dente, świeże zioła i lokalna oliwa. Proste i sycące danie, idealny posiłek w ciągu dnia jeśli masz w perspektywie kolejne kilometry spaceru z miasteczka do miasteczka czy może w górę krawędziami wysokich klifów.
Lody
Gelato są jak pizza, wszędzie! Dodatkowo w większych miastach znajdziesz spory wybór wegańskich lodów w supermarketach. Tamtejsza Algida produkuje roślinną wersję rożka – cornetto! Są też lody w kubełkach i formie kanapek… pistacjowe sojowe, które pierwszego dnia jadłam na kolację, wygrały! Oczywiście tym z czego słyną Włochy są ich gelaterie i pasticerie, polecam korzystać z okazji, bo tak jak normalnie nie lubię sorbetów, tak te włoskie to coś niesamowitego. Czuć w nich mega naturalny smak owoców, kremowość i lekkość (włosi nie przeginają z cukrem – lubię to). Sorbety cytrynowe, z ciemnej czekolady, moreli, melonów, wszystkiego co lokalne, najlepiej. Tak dla świętego spokoju zawsze zanim coś zamówiłam pytałam o smaki bez mleka i o ewentualne opcje na mlekach roślinnych, a sprzedawcy wskazywali smaki które są wegańskie. W kilku lodziarniach trafiłam nawet na lody sojowe czy ryżowe :)
Espresso
Powinnam zacząć od tego że nie pijam kawy, nie jestem od niej uzależniona, pijam rzadko, pijam jako deser, pijam tylko jak mam ochotę, pijam jedynie smaczną, pijam od kiedy pracuję poza domem częściej, piłam na tych wakacjach codziennie! I to espresso! Czasem nawet więcej niż raz, no i nie jestem w stanie stwierdzić dlaczego, ale mój organizm dyktował mi takie zachcianki, więc je spełniałam. Tak więc espresso to chyba jakaś forma porannego rytuału, choć zdarzało mi się i pić ją przed snem. Te chwile z filiżanką na balkonie były jak medytacja. Włoskie espresso to bardzo aromatyczna, smolista ciecz z wyraźną pianką. Można je zamawiać w ciemno, zawsze jest smaczne, zawsze jest wegańskie :) Chyba nawet nie próbowałam pytać o roślinne mleko, poddałam się tradycji, polecam.
Oczywiście w sklepach można kupić mleka roślinne i zaserwować sobie latte czy cappuccino do śniadania. Można też nabyć oryginalną włoską kawiarkę Bialetti, bo pełno ich wszędzie (w Salerno jest nawet sklep firmowy).
Sbuccia e Bevi (Via Duomo, 238, 80138 Napoli) wówczas w aplikacji Happycow jedyny w pełni wegański i otwarty lokal w Neapolu… Nie chcę wnikać w szczegóły, ale było to najgorsze wegańskie jedzenie jakie jadłam w życiu! Jedyną pozytywną rzeczą może być lokalizacja i fakt zadeklarowanej w 100% kuchni roślinnej. Cała reszta, smak, zapach, ceny, samopoczucie po zjedzeniu części dania (bo całego nie dałam rady) to dramat. Nie polecam i nie chciałabym, aby wszystkożercy postrzegali kuchnię wegańską, przez pryzmat takiego jedzenia!
Upperbio (Via dei Mercanti, 24, 84121 Salerno) było miłym zaskoczeniem. W końcu było coś zdrowego i lokalnego zarazem. Menu tego małego lokaliku było mocno roślinne, vegan friendly i pełne ekologicznej, lokalnej żywności. Świeżo wyciskane soki, dobra kawa, różnego rodzaju produkty regionalne, lekkie wegańskie dania i wszystko to ukryte gdzieś pomiędzy wąskimi alejkami starego miasta w Salerno. Miasto ma coś w sobie, właśnie w tych uliczkach poczułam się trochę jak w Barcelonie. Poza starówką są też super parki pełne bananowców i palm :)
Burger Bar (Corso Vittorio Emanuele, 82, 84123 Salerno) odwiedziliśmy chyba dlatego, że był po drodze i nie był pizzerią. Tak naprawdę jest to miejscówka vege friendly z możliwością wyboru wegańskiego burgera i ogromnej ilości dodatków oraz frytek. Ot taki typowy fast food, poprawny, ze świeżych składników i brudzący ręce jak na burgera przystało. W menu są fajne smoothies i koktajle, żeby nie było że aż tak nie zdrowo :)
W Salerno były też frytki… tęsknota za krajem, za ziemniakiem, za czymś bez glutenu :)
Piekarnie i sklepy spożywcze
Napiszę dość ogólnie, bo w każdym mieście było nieco inaczej jeśli chodzi o dostępność jedzenia w sklepach, ale były pewne podobieństwa i prawidłowości. Piekarnie, cukiernie i sklepy spożywcze przeważnie miały dział w którym można było zamówić sobie kanapkę. Tzw. panini było w opcji na zimno lub na ciepło w zależności od miejsca, w formie dodatku przeważnie brałam „pomodoro e basilico” lub jakieś grillowane warzywa jeśli akurat były na stanie. Oczywiście wegetarianie mają łatwiej, lokalna mozarella i „panini caprese” to klasyk. W tych samych miejscach bywały także mini pizze na zimno. Dobra opcja śniadaniowa, albo przekąska na drogę.
W sklepach spożywczych tych większych (ale to już poza wybrzeżem: Neapol i Salerno) było całkiem sporo produktów wegańskiech tj, jogurty, lody, sery, wędliny, mleka roślinne i jakieś mrożonki. Dodatkowo było to dobrze opisane – znaczkiem Vegan ok. W mniejszych sklepach na wybrzeżu trzeba było się skupić na czytaniu etykiet, zdarzało się mleko sojowe czy ryżowe, lody cornetto i jogurty. No i oczywiście spory wybór żywności nieprzetworzonej – z natury wegańskiej – tj. kasze, strączki, płatki, makarony.
Na deser to co powinno stanowić podstawę diety wegańskiej – warzywa i owoce. A więc są one w tym rejonie powszechnie dostępne, wszędzie znajdziesz jakiś warzywniak czy bazarek. Świeże figi, cytryny, morele, mandarynki i melony. W tym rejonie Włoch jest całkiem sporo upraw ekologicznych i organicznych, co widać po sprzedawanych owocach i warzywach, są dość niekształtne, brudne i pięknie pachną słońcem. U naszego ulubionego pana kupowaliśmy też świeżą bazylię i ogromne zielone oliwki – warto zaglądać wgłąb takich małych sklepików w poszukiwaniu lokalnych smakołyków.
Transport
Pisanie o przemieszczaniu się po tym rejonie Włoch uznałam za dość istotne. Dla jednostki poruszającej się na co dzień w sposób totalnie niezależny – rowerem – zetknięcie z tamtejszymi realiami było dość bolesne. Kosmiczne ceny za wypożyczenie roweru, spowodowały drastyczną zmianę planów i zamiast pedałowania, było głównie spacerowanie :P
Pierwszym transportem z jakim mieliśmy styczność był pociąg Trenitalia, dowiózł nas z Neapolu do Salerno. Poczuliśmy się jak w domu, bo był on lekko spóźniony, ale kto by się przejmował na wakacjach. Podróż była komfortowa, 1sza klasa, polecam. Z Salerno dalej wgłąb półwyspu jeździ autobus z dworca, więc łatwo go namierzyć.
Transport miejski i autobus który jeździł totalnie niezgodnie z rozkładem, zatrzymywał się na środku drogi, jeśli tylko kierowca uznał to za bezpieczne. Teoretycznie w autobusie można było nabyć bilet, ale jeśli kierowca ich już nie miał to cię nie wpuszczał na pokład, albo jak było zbyt tłoczno uchylał tylne drzwi i wpychałeś się na siłę między ludzi, kontynuując podróż bez biletu. Bilety można było również nabyć w automatach, ale te z kolei widziałam może w 4 miejscach na półwyspie. Dlatego nie popełniaj mojego błędu – kup sobie kilka biletów na zapas wysiadając na stacji np. w Solerno, oszczędzisz sobie czasu i niepotrzebnego stresu. Autobusów w tej okolicy jeździ kilka, w zależności od miejsca z którego startujesz i gdzie planujesz dojechać, czasem niezbędna jest przesiadka, a czasem szybciej, łatwiej i milej skorzystać z promu.
…no właśnie, promy są droższe od autobusów, ale komfort podróży o wiele lepszy, do tego spektakularne widoki, brak korków, no same plusy. W każdym większym miasteczku jest przystań (polecam kupować bilety na miejscu, bo w internecie są wyższe ceny ;), kursują w różnych kierunkach, zarówno w obrębie półwyspu, jak i do Neapolu czy na Capri.
Alternatywą – dla transportu miejskiego i promów – było poruszanie się pieszo. Półwysep sorrentyński posiada tak naprawdę jedną, główną drogę która wiedzie na około. Nie jest ona przystosowana dla ruchu pieszego, ani rowerowego… ale po kilku dniach łażenia drogą SS163 w dzień i w nocy, zaczęłam czuć się całkiem bezpiecznie :)
Ostatnim sposobem na podróżowanie po wybrzeżu jaki opiszę jest „łapanie stopa”. Nie robiłam tego od kilku lat i najpierw miałam lekkie opory, ale po tym jak zwiał nam ostatni autobus, a taksówkarz chciał 80 euro za przejechanie 15 km… bez zastanowienia stanęłam na SS163 i po 10 minutach byliśmy w drodze, zostaliśmy podwiezieni pod sam dom. Tym samym dziękuję 2 miłym nie lokalsom za uratowanie życia :* Potem łapaliśmy stopa wielokrotnie, nie jest to jakieś specjalnie popularne w tej okolicy, ale da się! Przeważnie zatrzymują się ludzie przyjezdni, tacy jak ty, spędzający w tej okolicy wakacje.
Poniżej plaża w Amalfi, środek dnia.
Miasteczko obok Amalfi – Atrani.
Na koniec mały offtopic dla wielbicieli czarnych płyt, w Salerno znajduje się całkiem ciekawie wyposażony sklep o nazwie Disclan (Piazza Sedile di Porta Nova, 30, 84121 Salerno).
A tu ja i czarny piasek…
BRAK KOMENTARZY